img1
img2
img3
img4

 

 

Kierunek Antyatlas...

Pierwszy raz na wyprawie rowerowej, pierwszy raz rowerem w górach a do tego po afrykańskich, marokańskich bezdrożach. Wybraliśmy południową część Maroko- południe od Agadiru czyli Antyatlas. Powoli zostawiając za sobą cywilizację i turystyczne oazy. Ruszyliśmy od samego Atlantyku a dojechaliśmy na wysokość 2050 mnpm. Nocowaliśmy nad jeziorem koło ruin a także w górach na wysokości 2 000 mnpm choć najmilej i klimatycznie było na pustyni kamiennej - gdzie z resztek krzaków rozpaliliśmy ognisko. Poranek w kanionie był o tyle przyjemny że bez rosy na namiocie, no i co najważniejsze, bez szronu który podstępnie się pojawił dwukrotnie-oj to nie było milutkie oj nie. Na szczęście gdy słońce wyszło w perę chwil ciepło rozlało się w całej swej dobroci dając nam radość wygrzewania się w nim, prawie jak koty które prężą sięprzy cieple.

Droga po nieba kres....

Góry i serpentyny, czerwone skały i przepiękne widoki to to co zapamiętam z pasma Antyatlasu, kanion natomiast ujął nas rzeźbą skał, wielbłądami pasącymi się po prostu i od niechcenia czy ślad drogi pokryty kamieniami - po prostu kamienna pustynia.

Coraz bardziej przekonuję się że najlepszym środkiem transportu do mojego stylu podróżowania jest rower. Ani za szybki ani za wolny, daje swobodę dojazdu w każde miejsce a przy tym zjednuje ludzi. Jest czas na zadumę, wysiłek ale i przyjemność jazdy czy podziwianie widoków które mija się w tempie nieumykającym. A przede wszystkim ta niezależność i komfort dojazdu w każde miejsce - no prawie każde ;)))

Znalazłam swoją formę podróży- i o dziwo daję radę i pomykam po górach, kamulcach i jest bezzadyszkowo, zostaje tylko przyjemność z jazdy i zmęczenia, bo nie ma co ukrywać - po całym dniu jazdy zmęczenie dopada  po prostu i znienacka.

Dobranoc.

A trochę więcej o naszej wyprawie poczytacie na stronach www.afrykanowaka.pl gdzie wspólnie wrzucamy relacje i zdjęcia z naszej wyprawy

 

 

via Sahara...

 

 

Jedziemy przez następną pustynię- niezmiennie kamienną niezmiennie długą. Widoki z czerwonych skał zmieniły się na coś w rodzaju sawanny. Wieczorem w czasie ogniskowego biesiadowania odwiedził nas osiołek, mały zalękniony ale na tyle odważny by przyjść i do tego upomnieć się o swoje donośnym icho... Dostał wody i suchego chleba, co na tyle w nim wzbudziło do nas zaufanie że położył się tuż obok naszego obozowiska. Mieliśmy już plany że będzie nam nosił plecak, a tu poranna niespodzianka - po osiołku tylko wgniecione miejsce zostało - za to po śniadaniu pojawił się lokalny Momed- popatrzył, przywitał się i poszedł w swoją stronę -a my w swoją,  wijącą się po horyzont..przed nami jeszcze około 120 km na przełaj do najbliższej miejscowości.

pustynne kwiatki, nasza zmora ....dętkowa

Tego dnia pustynia pokazała nam swoje oblicze i gdzie jest nasze miejsce. Wyruszyliśmy pełni energii i planów. Jedzie się całkiem ok. mimo zakamienionej drogi i piachów  ale prędkość ok. 10-11km/h w tych warunkach z sakwami po 15kg każda naprawdę była ok. Plan na dziś 50-60 km. Już po pół godzinie pierwsza dętka, następna za następne pół. Prędkość spadła do 7km/h bo droga naprawdę okrutna. Nim przejechaliśmy 10 km mieliśmyza sobą 3 dętki. A wszystko dzięki pustynnym kwiatkom - uroczym lecz bardzo kolczastym które niesione przez wiatr spadają to tu to tam i naprawdę cieżko je omijać cały czas na bądź co bądź na nieźle kamienistej drodze. Do tego jeszcze jedna cofka bo Piotrek zapomniał kasku z postoju po obiedzie także o 16.30 mieliśmy za sobą 20 km - niezły wynik ;)) szczególnie że można jechać gdzieś do godz.18 bo później jest ciemno i problem z szukaniem miejscówki na nocleg (próbowaliśmy dzień wcześniej jechać nocą - no i się nie da na dobrą sprawę). Na koniec dnia pustynia pokazała nam swój żywioł - pustynną burzę .

pustynna burza.....

Co prawda widzieliśmy od czasu do czasu w oddali to tu to tam, coś w rodzaju trąby powietrznej z tumanu piasku  ale w oddali i szło w innym kierunku, zresztą nikt z nas się na tym nie znał. Aż tu nagle dopadła i nas- w ciągu kilku minut widoczność zmniejszyła się do kilku metrów, zerwał się gwałtowny wiatr  no i ten piasek który mieliśmy wszędzie - uszach, nosie, naprawdę wszędzie. Nie wiem co było gorsze wiatr, który nie pozwala myśleć i zagłusza wszystko czy piasek wdzierający się gdzie tylko mógł. Uratowałonas ufałdowanie terenu duże urwisko w którym się schowaliśmy a później walczyliśmy z rozbiciem namiotu. Moje iglo nie miało szans rozbiliśmy piotrkowy jamnik. Mimo 18.00 nikt nie miał siły na nic ...a we mnie natomiast zaczęła kiełkować decyzja o powrocie.

Analizując fakty- przez 1,5 dnia zrobiliśmy 30 km, przed nami jeszcze 100 km które, Piotr z Magdą uparcie twierdzą, że da się to zrobić wciągu 2 dni- ja myślę ze realnie min. 3 dni. Jedzenia mamy na około 1-1,5dnia wody na 2 dni. 

Czy potrzebny mi taki survival, trochę na siłę szukanie przygody zamiast cofnąć się by zrobić ten etap po prostu przygotowanym? 

Ja wróciłam do Foun Zguid sama oni pojechali dalej. Ustaliliśmy że spotykamy się albo w Zagorze albo na końcu ich przeprawy w Mhamid- czyli prawie przy granicy z Algierią

Nie wiem o co chodziło ale powrót -rzeczone 30 km zajęło mi 4,5h i byłam w miasteczku a właściwie u wcześniej poznanych znajomych którzy naszą trójkę przenocowali i ugościli iście po królewsku - czym chata bogata. Tym razem dojechałam do nich tuż przed obiadem, tagin już się pichcił. Cóż za rozkosz dla podniebienia.

Miałam duże obawy rozdzielając się -szczególnie po doświadczeniach z dnia wcześniejszego, do tego mieliśmytylko jedną pompkę więc cóż tego że mam zestaw łatek i nawet się nauczyłam przed wyjazdem je używać, ale jak tą dętkę napompuję--- No jak --- No i oczywiście fakt samotnej podróży -nie jest to moja ulubiona forma - na szczęście mam już trochę doświadczenia z Meksyku i Gwatemali - więc nie taki diabeł straszny, choć i super przyjemny też nie ;))

mądre osły....

Na szczęście opatrznośćdała mi dojechać bez większych przygód- jedynie napotkane przy studni 3 osiołki patrzyły na mnie niemiłosiernie - domyśliłam się że czekają na wodę. Mądre osły tak patrzyły ze nie miałam wątpliwości, oj nie i na szczęście była woda w studni - jak fajnie było na nie patrzeć gdy chłeptały wodę-ot tylko tyle jeszcze samotny wielbłąd przy równie samotnym drzewie.

....

 

Maroko solo...

 

Czasem warto się jednak zawrócić lub jakkto woli iść własną drogą (Sinatra ze swoją "My way" zawsze był moim idolem :).

Siedzę sobie teraz w Zagorze na zupce przez duże Z bo tylko jedna w Maroko istnieje mimo że o różnych smakach ;)  odpoczywam po intensywnym dniu - 112km wybiło na liczniku dzis- z sakwami i wersja górka-dolinka. Prędkość wahała się od 7 do 50km/h, ale fajna traska pełna widoków palm i czerwonych skał - miodzio. Ulokowałam się na campingu- palmiarni gdzie ptaki dają koncert a daktyleleniwie zwisają z palm-dorodne-nic tylko jeść, pychotka takie prosto z drzewa. Wczoraj dzień też pełen niespodzianek. Bo mimo gościnności Hasana i Abdullaha, wymknęłam się rano na małą przejażdżkę skoro autobus dopiero o 15.00. I zaczarowało mnie i do tego pustynia .. naprawdę ;)) tylko tym razem inna, bardziej piaszczysta z oazami od czasu do czasu - no po prostu oczu nie mogłam oderwać a rower sam niósł . Sama nie wiem kiedy ale wjechałam w jej głąb 30km wiec chwilka na mandarynkę i odwrót.

Sahara i ja w roli głównej...

Chłopaki wsadzili mnie do autobusu i chyba biletowy się przejął bo coróż dopytywał czy ok., a to mi siedzenie rozłożył a to uprzejmie doniósł ze przerwa i kawę warto wypić.

Trochę się niepokoiłam tym dojazdem do Agdz o 19.00 bo już ciemno, na dworcu zawsze zagaduje mnóstwo osób o nocleg i takie tam ..ale opatrzność czuwała, nie zdążyłam całkiem wysiąść i jeszcze walczyłam z sakwami i ich dopinaniem a tu jak spod ziemi pojawiło się dwóch Austriaków, zręcznie pomogli a do tego okazało się ze mają kumpla Marokańczyka z tej wioski i zaprowadzili mnie na camping- cóż niestety zamknięty ale ze się już trochę poznaliśmy okazało się że mogę nocować na tyłach butiku ich znajomego - tam gdzie oni bo od dwóch dni reperują im auto i tam nocują. No lepszej miejscówki nie mogłam sobie wymyślić- wśród kolczyków, naszyjników i innych bzdecików typu kolorowe chusty, dywany czy ceramika, a do tego herbatka ala Maroko i nie tylko ;)) noi pogawędki marokansko-europejskiedo północy. Czego chcieć więcej

Tylko co z Magdą i Piotrem - zero wieści a już powinni dotrzeć do Mhamid a tam na pewno jest zasięg. No nic czekam na nich w Zagorze robiąc wypady rowerowe to tu to tam oraz napawając się miejscówką - oazą palmową z dala od miasta.

 

Przez chwilę razem...

 

Spotkałam się z Magdą i Piotrem w Zagorze, Piotr się rozchorował na 2 dni -chyba wykończyła go pustynia.

Teraz oni ruszyli do Agdz a ze ja już tą traskę przejechałam to jadę autobusem do Agdz i tam dookoła porobię trochę kilometrów i pooglądam górskie widoki. Podobno w tych okolicach były kręcone sceny z pustyni i gór do filmu Babel (który tak przy okazji polecam jakby coś) . A przydrugiej okazji to z trasy pustynnej z której uciekłam kilka dni temu - to jeszcze 2 lata temu odbywał się rajd Paryż - Dakar ;)) czyli wiadomo jaki stopień trudności)

Pokilku/kilkunastu dniach spędzonych w Afryce coraz bardziej dochodzi do mnie myśl że to nie jest mój kontynent. Widoki, góry i trochę pustyni jest ok. a nawet potrafi urzec... ale generalne to jednak nie moje klimaty.

Kultura muzułmańska jest mi jednak daleka, zdecydowanie jest to męski świat gdzie kobiety są w cieniu jakby poza nim. Nigdy w kafejkach nie zobaczy się kobiety - natomiast tradycją jest wieczorne spędzanie czasu przy herbacie i męskich rozmowach. Europejki ewentualnie są tolerowane - lokalne kobiety - nigdy.

dla takich widoków warto nocować na pustyni...

Niestety dzieci (a właściwie chłopcy - bo dziewczynki stoją zawsze nieśmiało w dali) są bardzo agresywne do turystów -wręcz napadają krzycząc - un stilo, un bon bon, czy un dirham (długopis, cukierek, 1 dirham)  ciągają przy tym za sakwy, zagradzają drogę. Nie wiem czy my europejczycy ich tego nauczyliśmy, czy wynika to z ich religi która nakazuje dawać bogatym datki dla biednych - czy jest to mix- Wiem tylko że jest to nie przyjemne- na początku myślałam że to dlatego ze jadę sama - ale Magda i Piotr mają te same doświadczenia.

Do tego czytam sobie książkę Odyseja Afryki - o uchodźcach z Afryki Pn, ichformie ucieczki, życia w Nigerii czy Algierii- i mimo że Maroko jest tylko krajem tranzytowym do Europy a przy tym stosunkowo bogatym - to widać to tu to tam biedę i skrajnie trudne życie afrykańskie bez wody czy choćby podstawowych środków do życia - szczególnie wśród nomadów na pustyni. Początkowo przypominali mi oni Mongołów i ich pastewne życie - alez czasem dane było mi zobaczyć jak różne i trudniejsze jest to życie - zupełnie inny poziom życia- zupełnie ...

Jak różny jest to świat również od Ameryki Pd, które sobie upodobałam.Ameryka Łatino równie biedna ale ludzie tam delektują się życiem, zabawą rozmową.

Ot tyle dziś trochę gorzkich refleksji

 

Dojechałam spowrotem do Agdz - tym razem autobus , a właściwie pan biletowy i 2 bagażowych (ciekawe ile zarabiają bo 4 os obsługi na autobus to sporo ;))- nie był tak miły. Najpierw chciał ode mnie 50 dh.za bilet i do tego bardzo kręcił nosem na rower - choć w autobusowym luku siedział już motor, szafy i inne ciekawe rzeczy- miejsca było dosyć ale chodziło o dodatkowe opłaty. Po pewnym czasie przyszedł jego szef a ze mój rower ciągle miał problem by znaleźć się w autobusie tozaczęłam rozmawiać z szefem (dobrze że człowiek może rozmawiać po francusku inaczej kaplica tutaj - no jeszcze można po arabsku ;))

 

 

Kierunek Ouarzazzade i Marrakech...

 

 

Po części południowej Maroko pojechaliśmy w bardziej znane miejsca czyli Ouarzazzade, Marrakech i jutro do Essoueuria czyli kilka dni w świecie większych miast. Do Ouarzzazade jec haliśmy ocierając się o Atlas Wysoki i z oddali podziwaliśmy śnieżne szczyty -widoki zapierające dechrównie jak droga która wiła się wśród przełęczy i przepaści-a wśród nich z Tiry i my ;))

Jeżeli ktokolwiek był w Maroko i kręcił się tylko w miastach typu Marrakech czy Fez to widział inną marokańską Afrykę niż my widzieliśmy - tu wydaje się nna bardziej cywilizowana, kolorowaz bogactwem ryneczków i jadłodajni. Trochę to inaczej wygląda ciut dalej za miastem -wystarczy wsiąść w autobus,  co też może być ciekawym przeżyciem.

Ja jestem pod wrażeniem wykorzystania przestrzeni handlowej w Marrakechu w centrum gdzie rano w tym samym miejscu sprzedaje się naleśniki na śniadanie, po południu napój z trzciny cukrowej z ciastkiem a wieczorem kebab  3 innych kolesi - cóż za zorganizowanie logistyczne, podobnie jest z placem głównym - przed południem stragany,  po południu jadłodajnie i plac hazardu w wielu odcieniach;)))

 

 

Trochę refleksji na koniec...


 

Zebrało mi się jeszcze w drodze powrotnej trochę nostalgii i zdjęć więc postanowiłam się z nimi z Wami podzielić.

Zrobiliśmy ponad 1000 km z czego większość w górach lub na pustyni kamienistej. Raz nawet na sam koniec wracając z Essauira dane nam było jechać pod górę pod wiatr - klasyczny mordewind ;)) do tego stopnia ze gdy było z górki przez chwilę rower bez pedałowania się po prostu zatrzymywał. Tego dnia po raz pierwszy czułam że mam nogi wieczorem ;)).

Chwilę oddechu pomiędzy straganami...(foto by M.Węglarz)

Potwierdziłam moje przypuszczenia że podróżowanie rowerem jest dobre na wszystko - otwiera drzwi iserca ludzi lokalnych a przede wszystkim daje możliwość podziwiania i przemieszczania w tempie niezwrotnym gdzie jest czas na rozkoszowanie się tym co dookoła.

Afryka to wymagający kontynent i niestety mimo swojego piękna nie urzekła mnie na tyle bym szybko do niej wracała. Ten brak wodyi piach dookoła jest tak dalekie od tego w czym wyrosłam.

Uświadomiłam sobie po raz kolejny jak ważna jest w podróży po obcych stronach akceptacja i ciepły stosunek do lokalnych ludzi i ich zwyczajów - bez tego podróż zaczyna być jakimś dziwnym szarpaniem się między jednym a drugim światem- tak czasami było teraz gdy nas wiecznie zaczepiano w większych miastach - czasami bardzo niewybrednie. Trochę my -biali, sami nauczyliśmy Afrykanówtakich tekstów lub stosunku do nas + religia która wręcz nakazuje im by dzielić się z biednymi wiec gdy biedny widzi -bogatego-  a każdy biały jest bogaty- oczekuje pieniędzy...a wręcz czasami ich żąda

Tak już mają i jak się tego nie zaakceptuje a nawet w jakimś sensie polubi to nie ma co myśleć o przyjemności podróży po arabskiej części Afryki

 

 

A tu link  do genezy tego wyjazdu :  www.AfrykaNowaka.pl